Pozdrowienia z Palestyny – wywiad Igora Strapko z wolontariuszami Pauliną i Maćkiem

Pozdrowienia z Palestyny – wywiad Igora Strapko z wolontariuszami Pauliną i Maćkiem

Jesienią 2012 roku dwójka polskich uczestników londyńskiego ruchu skłoterskiego wzięła udział w konferencji zorganizowanej przez Popular Struggle Coordination Committee – palestyńską inicjatywę przeciwdziałającą izraelskiej okupacji za pomocą metod non-violence. Wydarzenie zostało zwieńczone akcją blokady dróg służących żołnierzom i żydowskim osiedleńcom. Poniższa rozmowa – podobnie jak udostępniony wideoklip – jest pokłosiem ich udziału w tamtych wydarzeniach. Moi rozmówcy zdecydowali się nie ujawniać swoich nazwisk.

Igor Strapko: Jak znaleźliście się na propalestyńskiej konferencji zorganizowanej w październiku ubiegłym roku na Zachodnim Brzegu?

Paulina: Dostałam informację od koleżanki, że jest możliwość uczestnictwa. Na liście krajów, które wchodzą w grę, nie było jednak Polski. Spytałam, dlaczego. Odpisała, że może się uda, musimy wysłać kopie paszportów i ona zrobi, co się da. Udało się. Dostaliśmy program imprezy, która odbywała się pod hasłem Tygodnia Młodzieży Palestyńskiej. Opis tego, co się tam wydarzy, był mocny: „teraz jest czas, by pokazać światu, że Palestyna się nie poddaje” itp. Tak więc pojechaliśmy. Organizatorzy odebrali nas z lotniska i od razu zawieźli na Zachodni Brzeg. Zakwaterowano nas w hotelu w Ramallah.

Jak przebiegała ta konferencja?

Maciek: Organizatorzy chcieli nam pokazać całą gamę problemów, z którymi palestyńscy mieszkańcy Zachodniego Brzegu stykają się podczas okupacji. Wyjeżdżaliśmy rano po śniadaniu i wracaliśmy wieczorem. Jeździliśmy autobusami po całym Zachodnim Brzegu i oglądaliśmy niemal wszystko: od obozów dla uchodźców po szkoły, miejsca wyburzeń… Poznaliśmy między innymi człowieka, na którego ziemi Izrael wybudował fabrykę chemiczną.

Rozmawialiście z nim?

M.: To raczej on opowiadał, co się dzieje, jak do tego doszło.

Gdzie to się działo?

P.: Niedaleko Kalkilji. Wracając do konferencji: gdy słyszysz „konferencja”, wyobrażasz sobie krzesełka, projektor i slajdy. Tymczasem tam główny organizator już pierwszego dnia, zaraz po tym, jak zostaliśmy przywiezieni z lotniska do hotelu, zarządził zbiórkę o 10 rano. Powiedział: „przecież nie przyjechaliście tutaj ani spać, ani odpoczywać. Macie zobaczyć jak najwięcej, żebyście mieli pogląd na to, co się dzieje”. To był punkt zwrotny, w którym słowo „konferencja” gdzieś odpłynęło i okazało się, że jedziemy w teren i doświadczamy tego, co tam się dzieje.

I tym samym cel konferencji został jasno określony: patrzeć, słuchać, oglądać…

M.: …i opowiadać o tym w Europie. Bo tutaj wszyscy wszystko wiedzą mniej więcej, a jednak nikt nie wie niczego na pewno.

Kto uczestniczył w tym wydarzeniu?

P.: Około 100 osób, w tym większość Europejczyków, kilka osób ze Stanów, kilka z Egiptu.

To byli ludzie zaangażowani w organizacje propalestyńskie?

P.: Tak, w mniejsze i większe komitety, instytucje formalne i nieformalne ruchy społeczne.

M.: Niekoniecznie stricte propalestyńskie, była też np. młodzież komunistyczna z Włoch czy socjaliści z Hiszpanii, którzy też oczywiście zajmują jasne stanowisko w kwestii palestyńskiej.

P.: Była tam na przykład pewna kobieta z Holandii, będąca przewodniczącą jednej z najsilniejszych europejskich organizacji propalestyńskich, ale byli też wolnościowcy, anarchiści.

M.: Ludzie ze wszystkich poziomów, od samorządowców po skłotersów, wszyscy zainteresowani tą sprawą. Pojechali tam, żeby zobaczyć i dotknąć. Byliśmy też na pewnej jednodniowej konferencji w Betlejem. Prelegent opowiadał o problemie małżeństw i związków, w których partnerzy mieszkają w różnych miastach Palestyny i nie mogą ze sobą żyć, ponieważ jedno z nich mieszka w strefie A, a drugie w strefie B.

P.: Trzygodzinna konferencja, która zaczęła się wystąpieniem kobiety z jakiegoś stowarzyszenia rękodzielniczek. Niczego niestety nie zrozumieliśmy, bo mówiła po arabsku. Potem była prezentacja dotycząca historii tego, jak palestyńskie ziemie zostały utracone. Suche geograficzne czy geopolityczne fakty. Wystąpienie miał także jeden z organizatorów naszej eskapady, Mohhamed. Opowiadał, że gdy dostał swój dowód osobisty, wreszcie zrozumiał, co to jest okupacja; był on innego koloru niż dowody osobiste Żydów. Ta pozornie niewinna różnica oznaczała, że nie będzie mógł na przykład nigdy więcej wejść do gaju oliwnego, do którego matka zabierała go, kiedy był dzieckiem.

Jakie były wasze najbardziej ogólne wrażenia w momencie konfrontacji wcześniejszych wyobrażeń na temat sytuacji w Palestynie z rzeczywistością, której doświadczyliście?

M.: Wszystko było raczej inne od tego, co sobie wyobrażaliśmy – te miasta, to, że ludzie żyją tam w miarę normalnie, kiedy tylko jest kilka dni czy miesięcy względnego spokoju, kiedy nie ma napięcia. W większych miastach ludzie mają domy, mieszkania, żyją na poziomie zbliżonym do europejskiego.

P.: Dwa lata temu spotkałam w Krakowie dziewczynę, która była aktywna społecznie w Palestynie i trochę czasu tam mieszkała. Była też bardzo zaangażowana w propalestyńskie akcje w Krakowie.  Dowiedziałam się od niej rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałam. Przede wszystkim tego, że dużo  jest na Zachodnim Brzegu akcji  non-violence; pokazała mi film o politycznym palestyńskim hip-hopie, mówiła o wyburzeniach, o czym mało wiedziałam. Gdy jechaliśmy do Hebronu, miałam serce w gardle, bo z jej relacji już wiedziałam, czego się spodziewać. Obawiałam się, że stanę na środku i będę wrzeszczeć. Bo to jest tak, że jest jakieś miejsce, do którego bardzo chcesz pojechać, ale boisz się konfrontacji; nie wiesz, czy uniesiesz ten ciężar, myślisz, że twoja niemożność zrobienia czegokolwiek  rozerwie cię na kawałki. A mimo to jedziesz. Wieczorem wracasz do hotelu, siadasz i masz odrętwienie mózgu, bo nie wierzysz w to, co zobaczyłeś.

Wygląda więc na to, że macie radykalnie rozbieżne wrażenia…

M.: Nie, nie mamy, bo Paulina mówiła o okupacji, a ja o standardzie życia. Mówimy o dwóch różnych sprawach.

P.: …a ja też nie chcę mówić tylko o złych rzeczach, bo masz tam też śmiejące się dzieciaki wracające ze szkoły, kręcące młynki reklamówkami czy kurtkami, albo ludzi, którzy siedzą i piją kawę…

M.: …albo piwo…

P.: …patrząc na dobre i złe rzeczy. Mnie to roznosiło, bo… no wiesz, masz szczęśliwych, uśmiechniętych ludzi, a z drugiej strony myślisz sobie, że oni na co dzień mają takie problemy, że wstyd, że mnie jest czasem źle z moimi.

Przechodząc do sedna tych problemów: mówiliście, że rozmawialiście z człowiekiem, któremu zabrano ziemię, żeby postawić na niej izraelską fabrykę. Słyszeliście pewnie więcej podobnych relacji. Przed rozmową oglądaliśmy w filmie, który nakręcił Maciek, szkołę przeznaczoną do wyburzenia…

M.: …oraz dwadzieścia trzy domy w jej pobliżu, czyli prawie całą wioskę. Tylko sześć domów nie dostało urzędowych dokumentów poprzedzających wyburzenia. Ludzie tam mówią, że czasami przychodzi list i już na drugi dzień wyburzają, czasem wyburzą dziesięć lat po dostarczeniu dokumentów, a czasem wcale nie wyburzą. Ludzie żyją więc pod nieustającą presją niepewności i to jest chyba najgorsze. Bo jak wiesz, że do wyburzenia dojdzie za tydzień czy za miesiąc, to możesz się jakoś przygotować. Ci ludzie czują największą niesprawiedliwość, bo wyrok co prawda został wydany, ale faktycznie wyburzenia są niezgodne ani z prawem izraelskim, ani z prawem międzynarodowym. Nie ma się do kogo zwrócić, a tymczasem trwa papierkowa robota. Te sądy, mimo że są pod wojskowo-okupacyjnym naciskiem, to jednak działają w normalnym, biurokratycznym systemie. No wiesz, normalna sprawa sądowa – jedna trwa tydzień, druga trwa miesiąc…

Na czym zatem polega autonomia Zachodniego Brzegu? Bo to brzmi trochę tak, jakby do  mnie  przyszedł list od czeskiego rządu, żebym się spodziewał czeskich żołnierzy, którzy wkrótce do mnie wpadną i wyburzą mój dom…

P.: Żeby było bardziej paradoksalnie, to w tym konkretnym przypadku, o którym mówimy, okazuje się, że Izrael będzie wyburzać te domy i szkołę ze względów bezpieczeństwa, bo obok jest droga numer 55, którą jeżdżą żydowscy osadnicy. A więc, po pierwsze: osiedleńcy są tam nielegalnie, a po drugie: jakaś wioska musi zniknąć z powierzchni ziemi dla bezpieczeństwa nielegalnie mieszkających tam osiedleńców!

M.: Wojsko pewnie czasami powstrzymuje osiedleńców przed atakami na Arabów, z drugiej strony osadnik jest święty – jeżeli Arab rzuciłby kamieniem w osadnika, zostałby zastrzelony.

Jaki jest stosunek palestyńskiej ulicy na Zachodnim Brzegu do okupacji?

M.: Myślę, że dla większości jest to już chleb powszedni. Pewnie czują się mniej więcej tak, jak ludzie w stanie wojennym. Jeśli się nie wychylasz i masz swoje metody na przetrwanie, to żyjesz w miarę normalnie. Chociaż cały czas jesteś Palestyńczykiem, więc jesteś potencjalnym podejrzanym i zawsze mogą ci wpaść do domu. Jednak zwłaszcza w tych większych miastach toczy się względnie normalne życie. Byliśmy w Betlejem, gdzie młodzi zbuntowani bombardowali koktajlami Mołotowa punkt kontrolny, a trzydzieści minut dalej na piechotę, w drugim końcu miasta, życie toczyło się normalnie. Jacyś młodzi przyjechali z innego miasta do Betlejem na imprezę, ale nic się nie działo, więc stali z nami pod sklepem z piwem i się integrowali.

Czyli nie ma jakiegoś stałego napięcia w mieście, które odpowiadałoby propagandowym opowieściom mówiącym o tym, że Palestyńczycy wściekłość i nienawiść do Żydów wysysają z mlekiem matki?

M.: Nie. Atmosfera, rytm życia przypomina pod tym względem Europę: w dużym mieście trwa demonstracja, walka o prawa socjalne, sprawa dotyczy całej społeczności miejskiej, więc teoretycznie każdy powinien wyrazić swoje zdanie, tymczasem w wydarzeniu uczestniczy, powiedzmy, dwa procent mieszkańców miasta, dla reszty życie toczy się normalnie.

P.: Wielokrotnie podczas trwania konferencji podkreślano, że oni nie nienawidzą Izraelczyków, tylko nienawidzą tego, co się dzieje. Ktoś powiedział mi tak: chcemy już mieć spokój. Niech nam zostawią Zachodni Brzeg, my już nie chcemy się bać. Też mi się wydawało, że oni wciąż są wściekli itd., a  tam po prostu ludzie załamują ręce, mają już dość.

M.: Nie jest też tak, że konflikt trwa bezustannie, że żydowscy żołnierze pokrzykują na Palestyńczyków. Duże miasta, jak Jerozolima, patrolują policjanci, tak samo jak we Włoszech, tyle, że ci izraelscy noszą karabiny.

Widzieliśmy w Twoich filmach takich żołnierzy, którzy zdają się mieć wypisane na twarzy, że woleliby być gdzie indziej…

M.: Że nie chcą tam być! Mają teraz po 19 lat, a przed sobą 3 lata przymusowego tkwienia na niegościnnej ziemi. Nigdy nie wiedzą, co się wydarzy: cios kamieniem, wybuch bomby. Oni też się boją. Wiadomo, że wcześniej ta propaganda adresowana do młodych Żydów była totalnym praniem mózgu, ale teraz, w dobie internetu? Ci młodzi podróżują przecież po świecie, mają swój rozum i wiedzą więcej.

P.: W Jerozolimie Palestyńczycy i Żydzi przechodzą obok siebie, siadują w tych samych kawiarniach –   przy jednym stoliku kawę pije Arab, a przy drugim Żyd, i to jest dobry obraz, doskonale pokazujący, że wojna nie trwa 24 godziny na dobę. Minęło już tyle lat, że ludzie musieli przez ten czas nauczyć się żyć razem.

Opowiedzcie o Hebronie, pięknym starożytnym mieście, które wygląda dziś jak koszary, na dodatek opuszczone.

M.: W zabytkowym sercu miasta – bo pozostała jego część niczym się nie wyróżnia – powstały żydowskie osiedla. Pewnego dnia Żydzi wkroczyli, wyrzucili rodziny palestyńskie z domów, które następnie sami zajęli, co było nielegalne w świetle prawa – zarówno izraelskiego, jak i międzynarodowego. Oczywiście państwo Izrael musi chronić swoich obywateli, więc wojsko musiało wybudować wieże i podzielić tę część miasta. Ci osadnicy reprezentują skrajną ideologię – inaczej przeprowadziliby takiej akcji.

Oglądaliśmy film Maćka z Hebronu: zasieki, prowizorycznie zbudowane zadaszenia nad ulicami, by nie spadały na nie przedmioty rzucane z domów osiedleńców. Kto je buduje, Izrael?

M.: Te osłony? Chyba wybudowało je wojsko. Nie sądzę, żeby Palestyńczycy mogli sobie pozwolić na budowanie czegokolwiek w tamtym miejscu.

Mieliście jakikolwiek kontakt z osadnikami?

M.: : Nie. Oni raczej unikają kontaktów z miejscowymi.

W każdym razie obrazy z filmu wyglądały makabrycznie i ciężko sobie wyobrazić, że można żyć w takich warunkach.

M.: Przypominało to coś w rodzaju odwróconego getta, w którym ktoś mieszka dobrowolnie.

Wszystkie osady osiedleńcze mają specyfikę gettową. Nowoczesne osiedla zbudowane przez nowoczesne państwo za pieniądze, które są przeznaczone na realizację bardzo konkretnej polityki, polityki wypychania miejscowych z tych ziem.

M.: Polityka tworzenia tych osiedli uwzględnia jeszcze jeden czynnik: wodę, o którą tam ciężko. Większość wody była na terenach palestyńskich, więc Żydzi budują mur w taki sposób, żeby jak najwięcej podziemnych źródeł  znalazło się po ich stronie. Dosłownie wysysają wodę palestyńską. Palestyńczycy mają w niektórych częściach autonomii po dwa litry wody dziennie, podczas gdy w żydowskiej osadzie woda zwyczajnie leci z kranu. Inna sytuacja: dojazdy do pracy. Wiadomo, że nie można się spóźniać czy po prostu nie pojawić. Tymczasem żołnierze zamykają drogę dojazdową, bo akurat mają takie widzimisię. Żaden Palestyńczyk nie może dostać się do pracy na drugim końcu miasta lub w mieście obok. Nie trzeba od razu ciosu gumową pałką albo kuli na demonstracji – drobne, przyziemne problemy powodują, że życie jest poddawane nieustającej presji.

P.: Pewien człowiek opowiadał nam, że by uzyskać podłączenie wody. wraz z rodziną musiał wypełnić wniosek o zgodę skierowany do konkretnego pionu izraelskiego ministerstwa ochrony środowiska, które to ministerstwo ma sześć miesięcy, żeby wniosek rozpatrzyć. Po pół roku oczekiwania przyszła odpowiedź odmowna – ze względów bezpieczeństwa.

M.: Materiały budowlane muszą przejść przez Izrael, więc rękami politycznego, wojskowego, okupacyjnego aparatczyka system blokuje najprostsze rzeczy. Od celnika, który zwykle jest wojskowym, zależy, czy materiał budowlany zostanie przepuszczony przez granicę, czy nie. Zazwyczaj nie, bo Izraelczykom nie zależy przecież na modernizacji, na odtwarzaniu tego, co jako państwo sami niejako demolują.

Jak wyglądają obozy dla uchodźców?

M.: To wydzielone części miast; np. dzielnica, w której żyje, powiedzmy, dwadzieścia razy więcej ludzi niż powinno. Mieszkają w domach, mają szkołę, zazwyczaj jedną. Mogą wychodzić z tych obozów, bo one są na palestyńskiej ziemi, w palestyńskich miastach.

Oglądaliśmy w filmach baraki przy drodze, ustawione dla ludzi wygnanych ze swojej ziemi. To częsty widok?

M.: Dosyć częsty przy głównych drogach.

P.: Widzieliśmy je, przejeżdżając przez okolice Jerycha, ale też w drodze z Hebronu do Ramallah. Była tam pewna wioska. Po jednej stronie drogi ustawiono prowizoryczne domki z blachy falistej, a po drugiej stronie wyrosło piękne osiedle żydowskie, domki niczym z folderu developera, jeden przy drugim, wszystkie otoczone murem. Palestyńczycy nie mają zgody na budowę domu na fundamencie, więc żyją albo w namiotach, albo w tych barakach z blachy falistej. Często podmurowują je od środka, tak, by żołnierze nie zauważyli tego z zewnątrz.

M.: Ludzie wygnani z wioski, wioska zrównana z ziemią, na której później powstają domy dla osiedleńców. Miejscowi kończą na przykład w obozach dla uchodźców, w których przecież i tak brakuje już miejsca. Brak prywatności, intymności to kolejny wielki problem. Gdy np. dwadzieścia, trzydzieści osób musi mieszkać na 30 metrach kwadratowych, w jaki sposób mają się czuć komfortowo np. mąż i żona? W pokoju obok mieszka dwupokoleniowa rodzina, a ty nie masz dla siebie ani kawałka miejsca…

P.: Prowadzący prezentację w jednym z obozów powiedział: my tylko chcemy mieć normalne życie. Decent life, decent life…  chcę mieć jakąś przestrzeń dla rodziny, chcę móc siedzieć z żoną w domu i oglądać telewizję.

Kim byli ludzie, którzy zorganizowali tę konferencję?

Aktywistami Popular Struggle Coordination Committee (PSCC – http://www.popularstruggle.org/ ). To oddolnie zorganizowana struktura, obecna dzisiaj w niemal każdym miasteczku palestyńskim, coraz bardziej popularna forma zaangażowania w bezprzemocowy opór.

Spotykają się z przemocą drugiej strony konfliktu?

M.: Oczywiście. To, że ty jesteś non-violence, nie oznacza, że armia jest non-violence. Racja żołnierzy podczas każdej demonstracji, każdej akcji jest zawsze taka sama: „musicie stąd odejść”. Aktywiści zwykle odpowiadają na to: „jesteśmy na palestyńskiej ziemi, nigdzie stąd nie odejdziemy. To jest moja ziemia, należy do mnie, jest moją własnością”. W tym momencie wojsko sięga po gaz, gumowe kule, ostrą amunicję, środki chemiczne rozpylane z armatek wodnych.

Były ofiary śmiertelne ?

M: W tej wiosce, w której byliśmy, zginęły dwie osoby. W ramach całego ruchu ginie dużo ludzi.

Wracając do politycznych reakcji ulicy: jaka jest kondycja Fatahu i Hamasu na Zachodnim Brzegu? Generalnie: jakie są nastroje polityczne tzw. ulicy?

M.: Jest podobnie jak w Europie: trwa polityczna walka o władzę. Myślę, że obecnie najwięcej władzy ma Fatah. Kontroluje policję palestyńską i wojsko w dużych miastach. Są uzbrojeni w kałasznikowy, nie mają samochodów. Takie oddziały służą głównie do utrzymywania porządku. Policja ma samochody. Na demonstracjach gromadzi się dużo frakcji politycznych i każda ma coś do powiedzenia. Poznaliśmy chłopaków, którzy uważają się za anarchistów. Wyjaśniali, że współpracują z nami tylko dlatego, że znają dwóch liderów Popular Kommittee, którzy organizowali konferencję, a także dlatego, że trwa okupacja i trzeba robić cokolwiek. Z drugiej strony opowiadali, że nie raz byli na demonstracji, podczas której policja kontrolowana przez Fatah stosowała przemoc dokładnie tak samo, jak izraelscy żołnierze…

P.: …a w związku z tym nie będą bić braw jakiejś organizacji tylko dlatego, że jest z Palestyny, a oni też są Palestyńczykami.

M.: Inni mówią, że Palestyna jest pod dwiema okupacjami: Fatahu i Izraela.

A Gaza pod dwiema innymi… czyli po wyzwoleniu perspektywy rysują się nieciekawe… Ludzie wierzą jeszcze w wyzwolenie? W co wierzą?

M.: Na pewno nie wierzą w sprawiedliwość.

P.: I w to, że coś się cofnie do stanu sprzed okupacji.

M.: Jest tak, bo kryzys się pogłębia. Żydzi przejmują coraz więcej dotychczas niezajętych terenów, co widać gołym okiem. Poza tym cokolwiek, co zostałoby przez kogokolwiek wybudowane w Palestynie i  dla Palestyńczyków, może zostać bezprawnie zniszczone i zapewne będzie zniszczone ze „względów bezpieczeństwa”. To błędne koło. Brak presji ze strony UE powoduje, że Izrael czuje się bezkarny.

P.: Bezkarny do tego stopnia, że chociaż Palestynę podzielono na strefy A, B, C oraz H1 i H2 w Hebronie, to podział nie obowiązuje strony żydowskiej. Co z tego, że oni zgodzili się na ten podział, skoro jakiś teren może leżeć w strefie B i tamtędy mimo wszystko przejdzie mur albo powstanie osada osiedleńcza? Izrael robi coś zupełnie nielegalnego w świetle swych własnych postanowień i swojego prawa. Łamie reguły gry, które sam ustanowił albo na które się zgodził.

Opowiedzcie o akcji, która zakończyła wasz wyjazd, czyli o blokadach dróg.

M.: Chodziło o zablokowanie dużych węzłów, wybudowanych dla wojska i dla osadników, głównych arterii łączących dwa osiedla żydowskie. Te drogi są pod całkowitą kontrolą Izraela.

P.: Blokowaliśmy drogi na północ od Ramallah. Chodziło o duże drogi, bo blokady mniejszych odbywają się dość często.

Jak została zorganizowana ta akcja?

P.: Najpierw powiedziano nam, że trwa Palestynian Youth Week, więc będziemy grać w piłkę z mieszkańcami. Na dzień przed akcją w autokarze organizator wspomniał, że jednak nie do końca chodzi o grę w piłkę, ale o szczegółach poinformuje wieczorem. Podczas kolacji było dużo nowych twarzy: ludzie z International Solidarity Movement (http://palsolidarity.org/), kilku Palestyńczyków. Okazało się, że są to aktywiści wytypowani do aresztowania, gdyby akcja doszła do skutku, oraz do koordynowania grup podczas akcji.

 Ciekawe jest to, że ISM sprawuje nadzór nad różnymi miejscami. Podczas jednego z objazdów członek ISM pokazywał nam ruiny domu, w którym kiedyś mieszkali, pomagając mieszkańcom pobliskiej wioski, graniczącej z osiedlem żydowskim. Pomoc polegała miedzy innymi na odprowadzaniu i odbieraniu palestyńskich dzieci do i ze szkoły – dzięki czemu nie obrywały one kamieniami w głowę od izraelskich sąsiadów zza ogrodzenia. Słyszeliśmy też o podobnych działaniach na południu, gdzie ciągle zmieniają się międzynarodowi aktywiści uczestniczący w akcjach ochrony dzieci przed atakami osadników.

Wracając do blokady: poinformowano nas, że udział w niej jest dobrowolny i jeśli ktoś nie chce, to oczywiście nie musi w tym uczestniczyć. Powiedziano też o ryzyku użycia siły ze strony Izraela, więc jeśli ktoś nie czuł się gotowy, to nie powinien się czuć zobligowany. Członek ISM poinformował nas, co się może stać w przypadku aresztowania, jaka broń może wejść w grę. Amerykańska aktywistka ISM przeprowadziła szkolenie na wypadek aresztowania – udzieliła rad w kwestii ewentualnych zeznań: czy i co trzeba mówić. Rozdano nam również numery do konsulatów i do prawników.

Wszyscy poszli na blokadę?

P.: Nie, ale niewiele osób postanowiło zostać. Następnego dnia rano pojechaliśmy autobusami do pewnej wioski, gdzie czekaliśmy na media.

M.: Cel był jasny: zademonstrować palestyński opór przeciw okupacji, blokując drogi, którymi  poruszają się osadnicy żydowscy.

P: Organizatorzy mówili, że dla nich bardzo ważne jest, żeby ta akcja się odbyła właśnie teraz, kiedy my jesteśmy – międzynarodowi uczestnicy.

Sceny z filmu Maćka, na których widać wojsko zabierające kobietę tylko dlatego, że wyglądała na Palestynkę, są wyjątkowo mocne.

M.: Żołnierze wpadli w tłum i od razu przeładowali broń. To było najgorsze, bo przecież w Europie śmierć na demonstracji to coś bardzo rzadkiego – a tam, z lufą odbezpieczonej broni nad głową czujesz oddech śmierci…

Pierwsza próba blokady się nie powiodła.

P.: Z pierwszej lokalizacji musieliśmy się wycofać, bo zainstalował się tam punkt kontrolny, więc wojsko zablokowało drogę.

M.: Za drugim podejściem zostaliśmy potraktowani gazem bojowym, zanim blokada zdążyła się rozwinąć, i nie bardzo wiedzieliśmy, co robić. Gaz był wszędzie. Dwóch Palestyńczyków rzuciło się pod samochód wojskowy. Dopiero za trzecim razem osiągnęliśmy zamierzony cel. Blokowaliśmy drogę około przez około dziesięć minut. Na miejscu były media; informacja o tym, że Palestyńczycy przy międzynarodowym wsparciu zablokowali drogi dla nielegalnych żydowskich osadników, poszła w świat.

P.: Niestety, nie wybrzmiało to dostatecznie mocno, ponieważ właśnie w tym samym czasie lawinowo pogarszała się sytuacja w Gazie. Tego dnia został zabity Ahmed Jabari z Hamasu.

M.: Czwarta czy piąta blokada też była udana. Żołnierze nie mogli się przebić i w końcu któryś z aktywistów PSCC powiedział, że będziemy tu jeszcze przez dziesięć minut, a nie dwie (a tyle czasu dał mu żołnierz na rozwiązanie demonstracji)  i że jesteśmy tu, bo mamy do tego prawo – bo to jest nasza ziemia. Że możemy tu stać, bo jesteśmy Palestyńczykami. Proste tłumaczenie: jesteśmy tu u siebie, a wy nielegalnie, więc nie musimy się wam z niczego tłumaczyć. Wcześniej właśnie w ten sposób tłumaczono nam genezę ideologii ruchu protestów non-violence: gdy stoisz naprzeciwko żołnierza i czujesz, że to ty masz rację, moralne prawo, wtedy boisz się mniej.

Jeszcze kilka słów na temat tego przysłowiowego ekstremizmu religijnego ulicy palestyńskiej.

M.: W miejscach, w których byliśmy, nie odczuliśmy czegoś takiego. Ja bylem zaskoczony tym, co zastałem na ulicach. Jako Europejczyk nosiłem w sobie stereotyp Palestyny jako kraju ekstremalnie religijnego. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to to, że nie wszystkie kobiety zakrywają włosy. Nie wszyscy Palestyńczycy są muzułmanami, a ten fakt umyka europejskiej świadomości. Podobnie jak to, że wielu muzułmanów po prostu nie praktykuje. Czyli podobnie jak u nas: 99% należy do Kościoła katolickiego, a praktykuje garstka. Zapytałem jednego z naszych koordynatorów, czy pija alkohol i czy jest religijny. Pytanie o alkohol zdziwiło go bardzo. Zapytał mnie, czy ja nie pije. Odpowiedziałem, że czasem – okazało się, że on również, a religii nie praktykuje z tej prostej przyczyny, ze jest ateista, Tłumaczył nam, że ludzie w dużych miastach żyją innym rytmem, wielkomiejskim. Religia nie odgrywa w ich życiu wiodącej roli. We wsiach i małych miasteczkach jest ona silniej zakorzeniona. Ludzie w małych społecznościach wiodą bardziej tradycyjny styl życia, Widzę tu analogię między Palestyną a Polską. Na polskich wsiach religijność i przywiązanie do tradycji są o wiele silniejsze niż w miastach. Demonizowanie palestyńskiej religijności nie ma więc sensu. Dopóki rożnej maści ekstremistyczni szaleńcy nie sączą ludziom do ucha swojego jadu, dopóty religia nie jest zagrożeniem dla osób o odmiennych poglądach.

Film jednego z uczestników wywiadu From Palestine With Love:

[youtube]http://youtu.be/4-rmUb58Ocg[/youtube]

Źródło: Praktyka Teoretyczna