Kurkiewicz: Dlaczego płynę do Gazy statkiem, który miał zatonąć

Kurkiewicz: Dlaczego płynę do Gazy statkiem, który miał zatonąć

Skąd się wziąłem na statku, który miał przełamać izraelską blokadę najbardziej zaludnionego skrawka ziemi, zamieszkałego przez Palestyńczyków pozbawionych wszystkich ludzkich praw?

Może płynę do Strefy Gazy, ponieważ od blisko 30 lat mieszkam w Warszawie – w mieście, w którym niemal codziennie następuję nogą na miejsce po murze getta. Ponieważ jeżdżę rowerem po przestrzeni, która była największym gettem żydowskim, przedsionkiem Zagłady, zagęszczeniem upokorzenia, upodlenia, przemocy, pozbawieniem najpierw dóbr materialnych, potem praw człowieka, w końcu – życia ludzkiego. Ponieważ żyję w mieście, które na getto patrzyło niewidzącymi oczyma, z rzadka wyciągając pomocną dłoń, czy to z chlebem, czy z ofertą ukrycia. Ponieważ na „aryjską” stronę prowadziły podziemne, piwniczne tunele lub wyrwy w murze. Ponieważ tamtędy, najczęściej przy pomocy dzieci, przemycano żywność, lekarstwa. I także tamtędy trafiała do getta, niekiedy i nieliczna, broń, której użyli powstańcy w 1943 r.

Może płynę, bo na placu Krasińskich kręciła się karuzela, kiedy po 19 kwietnia 1943 getto płonęło walcząc. Może dlatego, że tamta historia, nie pozwalając zapomnieć o cierpieniach i śmierci milionów Żydówek i Żydów w czasie Zagłady, każe coś ważnego zrozumieć na przyszłość. A przyszłość jest dzisiaj. Ja rozumiem ten przekaz tak, że nigdy, nikomu i nigdzie nie wolno ludzi tak traktować, ogradzając murem, nakładając na całą społeczność blokadę ekonomiczną, skazując na wegetację i pozbawiając wszystkich praw, które dla nas są oczywistością: prawa do przemieszczania się, do edukacji, do wyżywienia, do pracy – do wolności na koniec, a może na początek.

Może płynę do Gazy, ponieważ przeczytałem o kilka książek za dużo, jak choćby Idith Zertal „Naród i śmierć”, Tony’ego Judta „Powojnie” czy „Zapomniany wiek dwudziesty”, Edwarda Saida „Za ostatnim niebem”, Görana Rosenberga „Utracony kraj”, Raja Shehadeh „Palestyńskie wędrówki”, czy w końcu Normana Finkelsteina „Gaza, o jedną masakrę za daleko” i Bena White’a „Apartheid izraelski”, żeby wymienić niektóre.

Może płynę do Gazy, bo spotkałem kilka osób, które naruszyły mój ignorancki, stereotypowy, środowiskowy punkt widzenia na problem sytuacji w Palestynie-Izraelu. Np. Ewę Jasiewicz, która była obecna w Gazie podczas operacji armii izraelskiej „Płynny ołów” w kilku wcieleniach: wolontariuszki służb medycznych, dziennikarki-freelancerki, aktywistki praw człowieka. Może płynę dlatego, że spotkałem Yonatana Shapiro, byłego kapitana izraelskiego lotnictwa wojskowego, pilota śmigłowców, służącego w tej samej jednostce, która w zeszłym roku zastrzeliła dziewięciu uczestników Flotylli Wolności, płynących na tureckim statku, a dziś będącego aktywistą antywojennym? Może dlatego, że widziałem, jakie projekty realizuje Joanna Rajkowska w Gazie? Może dlatego, że poznałem zaangażowanie Przemka Wielgosza z Le Monde Diplomatique Polska? Działania Kampanii Solidarności z Palestyną? Środowisk, które w naturalny sposób zareagowały niedużymi manifestacjami po tzw. „pacyfikacji” poprzedniej Flotylli? Wszyscy oni pokazali mi obraz, którego nie umiałem zobaczyć wcześniej.

Ale na pewno, i być może przede wszystkim, płynę z kilku arcypolskich powodów. Żeby być w zgodzie z tym, co próbuję przekazać moim studentom podczas warsztatów z literatury faktu: że świat poza Polską istnieje, że historia się nie skończyła, że wciąż ma miejsce przemoc wojenna, polityczna, kulturowa, ekonomiczna, społeczna, genderowa.

Płynę więc, bo jestem geograficznym, kosmopolitycznym, lewicowym utopistą, uznającym za fundament cywilizacyjny prawa człowieka, w tym szczególnie niezbywalne prawo do godnego życia w wolności, a nie za murem i pod ostrzałem – do życia bez ograniczenia blokadą.

Płynę, żeby zareagować inaczej, niż polemicznym tylko artykułem, na skandaliczny w formie tekst Pawła Smoleńskiego o książce Ewy Jasiewicz „Podpalić Gazę”, opublikowany przez „Gazetę Wyborczą”. Smoleński, nie o książce, ale o autorce potrafi powiedzieć m.in.: „Papier, jak wiadomo, cierpliwy. Biedaczysko zniesie nawet Ewę Jasiewicz, zwłaszcza że nie tylko ona ma w głowie to, co ma”. Albo: „Najbardziej i bez żartów żal mi Palestyńczyków. Nie mogą dogadać się z Izraelem ze swojej i nie ze swojej winy. Mają na głowie Hamas. Dostawali baty od Jordańczyków, Egipcjan, Syryjczyków, Libańczyków. Wystarczy, by obdzielić kilka narodów. A teraz jeszcze Jasiewicz. Co oni zawinili, że los zdarzył im takiego kronikarza i obrońcę?”.

W krótkim tekście dziennikarz „Gazety” korzysta z całego arsenału przemocowego, w który jest wyposażony: to władza mężczyzny nad kobietą i pozornie chłodnego obserwatora nad emocjonalną aktywistką, która wypisuje różne „kurioza”. Płynę więc do Gazy, bo wolę być „zaczadzony i fanatyczny” z Ewą Jasiewicz niż przepełniony wyższościową pogardą a la Smoleński. Płynę, bo jestem naiwniakiem, wierzącym w zasady dziennikarskie, których nie uczył mnie w „Gazecie Wyborczej” Paweł Smoleński, tylko Helena Łuczywo, Julek Rawicz i Adam Michnik.

Płynę, ponieważ z ust wykładowczyni akademickiej, którą lubię, szanuję i poważam, należącej do środowiska nowej, młodej i feministycznej lewicy, usłyszałem zaskakujący komentarz do faktu zastrzelenia owych dziewięciu aktywistów podczas ubiegłorocznego rejsu Flotylli Wolności. Powiedziała mi wówczas, że – cytuję z pamięci – każdy izraelski komandos jest szkolony tak, żeby zabić. Że aktywiści byli uzbrojeni w nożyczki, i że trzeba być idiotą, żeby nie rozumieć, że to musiało się skończyć ich śmiercią.

Płynę więc, ponieważ rok później jestem nadal idiotą. Ale nożyczki zostawiłem w Warszawie.

Płynę, bo otworzyli mi oczy wszyscy ci, którzy na jakąkolwiek krytyczną wzmiankę o polityce państwa Izrael w odruchu bezwarunkowym wyrzucają z siebie epitet masowego rażenia: „antysemita!”. Państwo Izrael jest dzisiaj państwem jak inne. Nie jest Państwem Bożym ani na wieki uświęconym Zagładą, o czym tak przejmująco pisze Idith Zertal. Na każdym polu, a w szczególności w relacjach z Palestyńczykami, zasługuje, jak każde państwo, by uważnie patrzeć mu na ręce. Szczególnie gdy te ręce trzymają broń palną albo narzędzie do zniszczenia wału napędowego łodzi z protestującymi przeciw jego polityce.

Może warto tu przywołać (za Zertal) palestyńskiego pisarza z izraelskim obywatelstwem, Emile Habibiego, który w eseju „Wasza zagłada, nasza klęska”, w kontekście dwudziestolecia okupacji Zachodniego Brzegu pisał w izraelskim czasopiśmie „Polityka”: „Nie umiem wyobrazić sobie tego, że gdyby nie było Szoah, bracia Heinricha Heinego i Majmonidesa, Bertolda Brechta i Stefana Zweiga, Alberta Einsteina i nieśmiertelnego poety judeo-arabskiego Szlomo Ben Owadii pozwoliliby rządowi żydowskiemu na wygnanie innego ludu semickiego z jego ojczyzny (…) W istocie, straszne cierpienia, na jakie skazali Żydów bestialscy naziści, nie mogą być mierzone wyłącznie miarą sześciu milionów osób zamordowanych w obozach koncentracyjnych i przy pomocy innych narzędzi zagłady. Trzeba je mierzyć również miarą okrutnej ceny, jaką lud żydowski zapłacił, tracąc swą pełną chwały tradycję i otrzymując cios w to, co zwiemy »sercem żydowskim«”.

Irlandzki statek „Saoirse”, współtworzący Flotyllę, nie wypłynął w rejs. Byłem jego pasażerem, kiedy czekaliśmy w tureckim Göcek na wypłynięcie i kiedy ktoś zniszczył wał napędowy śruby tak, że statek podczas rejsu musiałby zatonąć.

Mieliśmy płynąć w myśl hasła „Stay human”. Mieliśmy więc płynąć do i dla Palestyńczyków bardziej niż przeciwko polityce państwa Izrael. Oczywiście nie grzeszyliśmy naiwnością „neutralności i niezaangażowania”, co m.in. było powodem, że w tej misji nie wzięła udziału Polska Akcja Humanitarna, zarzucając Flotylli polityczną stronniczość. Ja odnajduję w tej deklaracji stronniczości raczej realną ocenę sytuacji politycznej, która wyraża się całkowitą asymetrią sił. W potyczce Izraela z Gazą to Izrael jest Goliatem, a Gaza – Dawidem. A dodatkowo za plecami silniejszego Goliata stoi jeszcze potężniejszy Samson – USA. Tony Judt zauważa, że jest to kraj, w którym „oficjalna propaganda Izraela odniosła prawdziwy sukces i gdzie palestyńska propaganda poniosła sromotną porażkę”.

Roman Kurkiewicz

Tekst ukazał się w Tygodniku Powszechnym